środa, 8 sierpnia 2012

Droga do marzeń...


Mniej więcej rok temu zrodził się w naszych głowach pomysł, przyznam, ze dla mnie początkowo nierealny: jedźmy na Blanca! I tak oto po roku przygotowań, planów, zbierania szpeju stało się: nasz wyjazd podczas czwartkowego pakowania jest prawie namacalny.
Wreszcie piątek i jedziemy, w głowie tylko: "O fuck ja jade w Alpy"J Jest radość i powiem szczerze, kiedy nagle Twoje marzenia się urzeczywistniają, jest w tym jednocześnie jakiś lęk. W stylu: czy ja wiem w co się wpakowałam, czy dam radę?
 Dojeżdzamy do Chamonix w godzinach porannych. Z uwagi na złą pogodę pozostają nam spacery po mieście i zwiedzanie miejscowych sklepów ze sprzętem – oj jest ich masa.
 Wieczorem przystanek w Carrefourze kupujemy francuskie wino i jedziemy do les Houches na camping by przeprowadzić dyskusję o dalszych planach. Część chce jutro już wyruszyć na Blanca, żeby nie stracić pogody, druga połowa chce się aklimatyzować na Aiguille du Midi. Na szczęście wygrała aklimatyzacja co jak się później okazało uratowało nas przed chorobą, na którą wielu cierpiało.
W niedzielę rano pakujemy małe plecaki, trochę szpeju, lina i jedziemy kolejką na 3802 m n.p.m. Pani w okienku biletowym okłamała nas, że nic nie widać jednak naszym oczom na górze ukazują się widoki marzeń. Jest cudnie, ta biel lodowca i nieskazitelnie błękitne niebo – raj dla naszych oczu.
Trochę spacerujemy po zabudowach kolejki, żeby po chwili przejść w miejsce z którego mamy rozpocząć pierwszą w życiu alpejską grańJ Przyznaje bez bicia, że kiedy zobaczyłam szerokość rzeczonej grani serce mi zamarło – podbudowała mnie jedynie tabliczka ONLY FOR ALPINIST.
 
 Trzeba się zatem oszpeić i ruszamy – tu moje pierwsze alpejskie Zdrowaś MarioJ. Szczerze jest tam możliwy  kawał lotu, jest i stres! Minuta ciągnie się w nieskończoność. To nasze pierwsze chodzenie na lotnej w tym zespole,więc początkowo ciężko nam się zgrać, ale dajemy radę i za chwil kilka jesteśmy na dole. 
 
Chwile odpoczywamy, robimy zdjęcia pochłaniamy widoki całym sercem. Skoro się zeszło to trzeba też wrócić. Droga do góry dla mnie znacznie łatwiejsza – lubie chodzić w stromym terenie po śniegu – czekan rak rak, czekan rak rak. A na górnej części grani – niemożliwe, błysk rosyjskich fleszy. Czuliśmy się jak gwiazdy alpinizmu J heh. 
 
Później postanowiłam aklimatyzować się w sposób raczej bierny – czyli leżąc na tarasie i wzbudzając zainteresowanie przybyłych kolejką jak na Kasprowy turystów.


 Poza tym głupie Polaczki stwierdziły, że skoro póki nie odczuwają wysokości, to sprawdza jak wygląda wysiłek na 3800 i zaczęli robić pompki i brzuszki – heh głupi, oj głupi. Później zjazd kolejką – ładnie zapier…..tak mi uszy zatkało, że szok. W drodze powrotnej zahaczamy o Carrefour; zakupki, kolacja – trochę przygotowań do jutrzejszego wymarszu w górę i do spania. Choć ciężko się śpi kiedy jest się podekscytowanym, i ta nieustanna myśl: Czy dasz radę?    C.d.n.
E. Sadowska


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz