Mniej więcej rok temu zrodził się w naszych głowach pomysł, przyznam, ze dla mnie
początkowo nierealny: jedźmy na Blanca! I tak oto po roku przygotowań, planów, zbierania szpeju stało się: nasz wyjazd podczas czwartkowego pakowania jest
prawie namacalny.
Wreszcie piątek i jedziemy, w głowie tylko: "O fuck ja jade w Alpy"J Jest radość i powiem szczerze, kiedy nagle Twoje marzenia się
urzeczywistniają, jest w tym jednocześnie jakiś lęk. W stylu: czy ja wiem w co się
wpakowałam, czy dam radę?
Dojeżdzamy do Chamonix w godzinach porannych. Z uwagi na złą pogodę pozostają nam spacery po mieście
i zwiedzanie miejscowych sklepów ze sprzętem – oj jest ich masa.
Wieczorem przystanek w Carrefourze
kupujemy francuskie wino i jedziemy do les Houches na camping by przeprowadzić
dyskusję o dalszych planach. Część chce jutro już wyruszyć na Blanca, żeby nie
stracić pogody, druga połowa chce się aklimatyzować na Aiguille du Midi. Na
szczęście wygrała aklimatyzacja co jak się później okazało uratowało nas przed
chorobą, na którą wielu cierpiało.
W niedzielę rano pakujemy małe plecaki, trochę szpeju, lina i jedziemy
kolejką na 3802 m n.p.m. Pani w okienku biletowym okłamała nas, że nic nie
widać jednak naszym oczom na górze ukazują się widoki marzeń. Jest cudnie, ta biel
lodowca i nieskazitelnie błękitne niebo – raj dla naszych oczu.
Trochę spacerujemy po zabudowach kolejki, żeby po chwili
przejść w miejsce z którego mamy rozpocząć pierwszą w życiu alpejską grańJ Przyznaje bez bicia, że kiedy zobaczyłam szerokość rzeczonej grani serce mi
zamarło – podbudowała mnie jedynie tabliczka ONLY FOR ALPINIST.
Trzeba się zatem
oszpeić i ruszamy – tu moje pierwsze alpejskie Zdrowaś MarioJ. Szczerze jest tam możliwy kawał lotu, jest i stres! Minuta ciągnie się w
nieskończoność. To nasze pierwsze chodzenie na lotnej w tym zespole,więc
początkowo ciężko nam się zgrać, ale dajemy radę i za chwil kilka jesteśmy na
dole.
Chwile odpoczywamy, robimy zdjęcia pochłaniamy widoki
całym sercem. Skoro się zeszło to trzeba też wrócić. Droga do góry dla mnie
znacznie łatwiejsza – lubie chodzić w stromym terenie po śniegu – czekan rak
rak, czekan rak rak. A na górnej części grani – niemożliwe, błysk
rosyjskich fleszy. Czuliśmy się jak gwiazdy alpinizmu J heh.
Później postanowiłam aklimatyzować się w sposób raczej bierny – czyli leżąc
na tarasie i wzbudzając zainteresowanie przybyłych kolejką jak na Kasprowy
turystów.
Poza tym głupie Polaczki stwierdziły, że skoro póki nie odczuwają wysokości, to sprawdza jak wygląda wysiłek na 3800 i zaczęli robić pompki i brzuszki –
heh głupi, oj głupi. Później zjazd kolejką – ładnie zapier…..tak mi uszy
zatkało, że szok. W drodze powrotnej zahaczamy o Carrefour; zakupki, kolacja –
trochę przygotowań do jutrzejszego wymarszu w górę i do spania. Choć ciężko się
śpi kiedy jest się podekscytowanym, i ta nieustanna myśl: Czy dasz
radę? C.d.n.
E. Sadowska
E. Sadowska



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz