2:00 POBUDKA Zaczyna się, zaczyna się najważniejszy sprawdzian! Na
siłę wmuszam w siebie kabanosa z biedronki popijam herbatą z termosu i cóż….szpeje
się i wychodzę naprzeciw MARZEŃ!!!
Noc jasna, w końcu pełnia księżyca – tak miało być – droga na Blanca już świeci się światłem czołówek. Ruszamy za nimi, ja jako pierwsza
– za mną Bartosz, Tomek i Paweł.
Granatowa rozgwieżdżona noc dookoła mnie. Mało pamiętam z drogi do Valota,
nie wiem czy to wynik ogromnego podekscytowania, czy wysokości, czy braku snu…. Pamiętam tylko, że odliczałam krok po kroku do 20 - stop – parę wdechów i znów
1,2,3,4….. Wschód słońca piękny, ale jakoś przychodzi bez emocji – tak jakbym
nagle stała się zupełnie niewrażliwa na otaczającą mnie przestrzeń…. Dziwne.
Pomyślałam sobie, że jak będę już w Valocie to już połowa sukcesu.
To co zobaczyłam w schronie przeszło moje najśmielsze oczekiwania – ja rozumiem bałagan – ale tego nawet nie można nazwać bałaganem. Masa ludzi na wpół przytomnych
pełno poskręcanych lin, sprzętu i okropny zapach pomieszany z liofilizatami, które sobie przygotowaliśmy były tak męczące, że czym prędzej uciekłam na
zewnątrz. I cóż stało się...ktoś niepostrzeżenie zabrał mi czekan. Wpadłam w
ślepą rozpacz – jak bez czekana pójdę na górę, nie ma szans!!!Koszmar – furia i
jednocześnie kompletna bezradność!!!!! Bartosz zlitował się nad moim biednym
losem i dał mi swój – damy radę! (Przy schodzeniu zaglądnęłam do Valota i
czekan grzecznie został odłożony w inne miejsce, cóż jeśli to miało komuś pomóc
w wejściu na szczyt to spoko)
Droga od Valota na szczyt to już droga ciągle do góry. Wąską; ale nie do
przesady; granią. I znów liczenie kroków – oddech – i tak w kółko. Droga przy
szczycie upiornie przypomina tę na Babiej Gorze – już widzisz wzniesienie – już
myślisz, że jesteś – a tu kolejne wzniesienie i tak parę razy. Już witasz się z
gąską a tu...
Wreszcie już go widzę, już wiem, że to szczyt!!!! Ostatnie momenty we
wspinaczce są najpiękniejsze, wiesz że już jesteś, że nikt Ci tego nie
odbierze, że zrobiłeś to. Jak mówił Kukuczka: „Wreszcie
najwspanialszy moment w każdej wspinaczce. Chwila, kiedy od szczytu dzieli mnie
już tylko kilka kroków, kiedy wiem, że już nic nie stanie mi na przeszkodzie,
kiedy wiem, że zwyciężyłem... Zwyciężyłem nie górę czy pogodę, lecz przede
wszystkim siebie, swoją słabość i swój strach. Kiedy mogę już podziękować
górze, że i tym razem była dla mnie łaskawa. Tych chwil nie oddam nikomu za
żadne skarby i jeżeli muszę w drodze do szczytu pokonywać przeszkody i ocierać
się o nigdy nie określoną granicę między kalkulowanym ryzykiem, a ryzykanctwem,
to trudno, zgadzam się. Zgadzam się na walkę ze wszystkimi niebezpieczeństwami,
które na mnie czyhają. Zgadzam się na wiatry, które tygodniami biją w ściany
namiotów i doprowadzają do granicy szaleństwa. Zgadzam się na drogi prowadzone
na granicy wytrzymałości. Zgadzam się na walkę. Nagroda, którą otrzymuję za te
trudy, jest niebotycznie wielka. Jest nią radość życia”.
Wreszcie staję na szczycie, a raczej padam na śnieg i beczę jak dziecko.
Ogromna radość nie do opisania, to takie szczęście, które napełnia każdą komórkę
organizmu. Nawet teraz kiedy to piszę to mam łzy w oczach. Tego nie da się opisać
kiedy wiesz, że coś nad czym tak ciężko pracowałeś staje się rzeczywistością.
Kiedy już wiesz, że Twoja praca miała sens. Kiedy przypominasz sobie słowa ludzi
którzy powtarzali Ci to nie dla Ciebie, daj spokój, może kiedyś. A
jednak wbrew wszystkim i wszystkiemu dążyłam przez te 12 miesięcy do
zrealizowania tego celu i oto jestem. Siedziałam na szczycie jak w amoku, jak
zahipnotyzowana potęgą marzeń!!!!!
"Jeżeli ktokolwiek Wam kiedyś powiedział, że
czegoś nie dacie rady zrobić, że się nie da, że nie można - to nie wierzcie. I
próbujcie do samego końca. Zawsze warto. a wtedy sukces naprawdę inaczej
smakuje." Trzymam kciuki za Wasze małe i duże marzenia, bo moje
marzenie właśnie tam na Mont Blancu się spełniło. Przesunęłam swój własny
horyzont…. Życzę każdemu z Was chodzących po Górach bądź nie odwagi do
realizacji własnych marzeń, nawet okupionych ciężką pracą. Smak zwycięstwa nad
sobą i swoimi słabościami jest najpiękniejszą chwilą w życiu.
Po zejściu już tylko gorąca herbata w zaciszu własnego
namiotu. A potem straszliwa burza na 4000 metrów – podczas której zrozumiałam
co znaczy partnerstwo w Górach i jak jest ważne. I wschód słońca na pożegnanie
od Góry – Białej Góry….
Schodzę na dół po raz kolejny przesuwając horyzont...
E. Sadowska
E. Sadowska


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz